Pius XII. Invicti athletae Christi
– O świętym Andrzeju Boboli
Do
Czcigodnych Braci Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych
Ordynariuszy miejsca żyjących w pokoju i jedności ze Stolicą Apostolską – w
trzechsetną rocznicę chwalebnego męczeństwa świętego Andrzeja Boboli!
Czcigodnym
Braciom – z pozdrowieniem i apostolskim błogosławieństwem!
Jest
naszym gorącym pragnieniem, żeby wszyscy po całym świecie uczestnicy
chlubnego miana katolików, a zwłaszcza ci synowie ukochanej przez nas
polskiej ziemi, dla których niezwyciężony bohater Chrystusowy Andrzej Bobola
jest chlubą i wspaniałym wzorem chrześcijańskiego męstwa, w trzechsetną
rocznicę jego zgonu pobożnym sercem i umysłem rozważyli jego męczeństwo i
jego świętość.
Nie
chcemy więc pominąć tej pamiętnej chwili, która złotymi zgłoskami zapisana
jest w rocznikach Kościoła, żeby nie wspomnieć o jego życiu i cnocie i żeby
tak Wam, Czcigodni Bracia, jak wiernym Waszej pasterskiej pieczy zawierzonym,
przez to ogólne pismo nie wskazać w nim przykładu, który by każdy wedle
swojego stanu i zawodu mógł obrać za przedmiot naśladowania. Wśród innych
chlubnych przymiotów przede wszystkim błyszczy w Andrzeju Boboli cnota wiary,
której moc, zasilana łaską Bożą, z biegiem lat tak w jego duszy zakorzeniła
się i rozrosła, że nadała życiu jego osobliwą cechę i dodała mu odwagi do
mężnego podjęcia męczeństwa.
W
życiu jego całkiem szczególnie świeci ta prawda, którą Apostoł Narodów ujął w
słowa: „a mój sprawiedliwy z wiary żyć będzie” (Hbr 10, 38). Cokolwiek
bowiem, czy to do wierzenia, czy do pełnienia uczynkiem podaje katolicki
Kościół, on całą siłą brał sobie do serca i jak najochotniej starał się
wykonać. Dlatego od samego początku usiłował poskromić i do ładu doprowadzić
te nieporządne skłonności, które po smutnym upadku pierwszego rodzica zwykły
mącić naszą naturę i do złego ją pociągać, a obok tego pracował z
niesłabnącym nigdy zapałem nad tym, żeby duszę swoją przyozdobić we wszystkie
chrześcijańskie cnoty.
Życie
świętego Andrzeja
Urodził
się w roku 1591 w sandomierskiej ziemi z rodziców wybitnych szlachetnością
rodu, ale znamienitszych jeszcze cnotą i stałością katolickiej wiary.
Obdarzony bystrym i skłonnym do dobrego umysłem, odebrawszy już w domu od
najwcześniejszego dzieciństwa zacne i chrześcijańskie wychowanie, oddany
został do szkół Towarzystwa Jezusowego, gdzie wnet zabłysnął niewinnością i
serdeczną pobożnością.
Lata
przygotowania
Mając
w sercu dla blasków i próżności światowych tylko pogardę, zapragnął gorąco
„lepszych darów” (1 Kor 12, 31) i niezadługo, jako dziewiętnastoletni
młodzieniec, wstąpił jak najochotniej do nowicjatu towarzystwa w Wilnie, by
móc bezpieczniej postępować drogą doskonałości ewangelicznej.
Mając
w pamięci to tak ważne upomnienie Chrystusowe: „Jeśli kto chce iść za mną,
niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój, i niech mnie
naśladuje” (Łk 9, 23), zabrał się najgorliwiej do nabycia chrześcijańskiej
pokory przez wzgardę samego siebie. A ponieważ z natury miał pewną skłonność
do wyniosłości i niecierpliwości oraz odrobinę uporu, wydał samemu sobie
nieubłaganą walkę. Przez tę walkę wziął niejako krzyż Chrystusowy na ramiona
i szedł z nim na Kalwarię, aby u jej szczytu osiągnąć zarazem przy łasce
Bożej tę doskonałość upragnionej i gorącymi modlitwami wyjednywanej pokory,
przez którą dochodzi się do wszystkich blasków świątobliwości
chrześcijańskiej. Nosił bowiem w sercu to przemądre zdanie świętego Bernarda,
że „obudowa duchowna nie może dźwigać się inaczej, jak na mocnym fundamencie
pokory” (1). Ponadto płonął najgorętszą miłością Boga i bliźnich, toteż nie
było dla niego większej rozkoszy, jak spędzać, ile tylko mógł, długie godziny
przed Najświętszym Sakramentem i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwym
przychodzić z pomocą. Boga, a nie siebie, miłował nade wszystko i w myśl
ustaw założyciela swego zakonu, starał się wszystko wyłącznie kierować do
Jego chwały. Pojął on więc głęboko i w życie wprowadził zalecenie
wspomnianego wyżej świętego doktora: „Tego tylko pragnijmy, który sam jeden
pragnienie zaspokaja” (2).
Nic
więc dziwnego, że ten szermierz Chrystusowy, tylu darami niebieskimi
ubogacony, tak wielkie położył zasługi na polu apostolskiej pracy i tak
obfite a zbawienne zbierał z niej owoce. A ponieważ wysiłki jego zmierzały
przede wszystkim do utrzymania, wzmocnienia i zabezpieczenia katolickiej
wiary, już jako wychowawca młodzieży w Wilnie i potem w innych miastach
oddawał się cały nauczaniu podstaw wiary, przy czym rozbudzał w młodych
sercach kult Eucharystii i gorące nabożeństwo do Najświętszej Panny.
Kiedy
zaś po kilku latach, w dzień uroczystej kanonizacji świętego Ignacego Loyoli
i Franciszka Ksawerego, otrzymał godność kapłańską, to sobie przede wszystkim
wziął do serca, żeby nie szczędząc żadnych trudów, przez kazania i misyjne
wyprawy wszędzie szerzyć katolicką wiarę i to wiarę żywą, w dobre uczynki
bogatą.
Walka
z wrogami Kościoła
a że
we wschodnich zwłaszcza częściach kraju zagrażało wierze wielkie
niebezpieczeństwo od odszczepieńców, którzy usiłowali na wszelki sposób
oderwać wiernych od jedności Kościoła i swoimi błędami ich zarazić, na rozkaz
swoich przełożonych udał się Andrzej w te właśnie strony i tam po miastach,
miasteczkach i wioskach już to przez kazania, już tu przez prywatne rozmowy,
a zwłaszcza, przez urok swej świętości i przez płomienny zapał apostolski
zachwianą u wielu katolików wiarę od błędnych naleciałości oczyścił, na
mocnych podstawach oparł i na powrót doprowadził do jedynej Chrystusowej
owczarni. a nie poprzestając na samym podźwignięciu i umocnieniu słabnącej
lub upadłej wiary, wszędzie – gdzie tylko mógł – rozbudzał żal za grzechy, łagodził
niezgody i rozterki, wprowadzał na powrót dobre obyczaje, tak że miejsca,
przez które wzorem Boskiego Mistrza „czyniąc dobrze” przechodził, zaczynały
jakby pod tchnieniem wiosny niebiańskiej wydawać śliczne kwiaty i owoce
cnoty. Dlatego też, jak to przechowało się w pamięci, zarówno wierni, jak i
schizmatycy nadali mu charakterystyczną nazwę „duszochwata”, czyli łowcy dusz
nieśmiertelnych.
Jak
więc ten niestrudzony apostoł Chrystusowy sam żył wiarą i najgorliwiej
szerzeniu wiary się oddawał, tak nie zawahał się dla obrony tej wiary
ojczystej życie swoje oddać.
Wśród
niezliczonych prześladowań, z jakimi spotykała się zawsze katolicka wiara, na
szczególne wspomnienie zasługuje ten gwałtowny a nieludzki ucisk prawdziwego
Kościoła, jaki zapanował koło połowy XVII wieku we wschodnich stronach kraju
nawiedzonych najazdem kozackim. Cała wściekłość najeźdźców zwróciła się
głównie na katolików i ich pasterzy oraz na misyjnych pracowników, tak
dalece, że w całym kraju można było widzieć zburzone kościoły, popalone
klasztory, ciała pomordowanych kapłanów i wiernych, ogólną ruinę i rozbicie
wszystkiego, co święte.
Męczeństwo
Andrzej
Bobola, który mógł przyznać się śmiało do tego wyznania św. Bernarda: „Nic…
mi nie jest obce z tego, co jest Boże” (3), nie lękając się ani śmierci, ani
katuszy, zapalony miłością Bożą i bliźnich wszedł dobrowolnie w te groźne
stosunki, aby na wszelki sposób ratować przed wyrzeczeniem się wiary tych,
których odszczepieńcy błędami swoimi starali się usidlić, oraz by
niezmordowanie umacniać wszystkich w wyznawaniu Chrystusowej prawdy. Stało
się jednak, że 16 maja 1657 roku, w samo święto Wniebowstąpienia Pańskiego,
został pochwycony w okolicy Janowa przez wrogów katolickiego imienia.
Pojmanie to, jak domyślać się można, nie wywoływało w nim trwogi, ale raczej
niebiańską radość, wiemy bowiem, że zawsze męczeństwa pragnął i nigdy nie
tracił z pamięci tych słów Boskiego zbawiciela: „Błogosławieni jesteście, gdy
wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko
złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w
niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami” (Mt 5,
11n).
Wzdryga
się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z
niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. „Po obiciu kijami i
dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez
jeźdźca na powrozie męczącą i krwawą drogą aż do Janowa, gdzie czekała go
ostatnia katusza. W tej męce dorówna Męczennik polski najchlubniejszym
zwycięzcom, jakich czci katolicki Kościół. Zapytany, czy jest łacińskim
księdzem, odparł Andrzej: «Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się
urodziłem i w niej też chcę umrzeć. wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia
prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych
błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego
Boga i wybawicie dusze swoje»” (4).
Te
słowa nie tylko nie pobudziły zbrodniarzy do litości, ale wprawiły ich w taką
wściekłość, że z niesłychanym okrucieństwem zaczęli stosować do żołnierza
Chrystusowego najsroższe męki. „Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa
uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie
sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony upadł. Niebawem wyrwano mu prawe
oko, w różnych miejscach zdarto mu skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i
nacierając je szorstką plecionką. I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i
wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono go
w serce. Aż nareszcie niezłomny bohater około godziny trzeciej po południu,
dobity cięciem miecza, doszedł do palmy męczeńskiej, zostawiając wspaniały
obraz chrześcijańskiego męstwa” (5).
Jak
niezwyciężony Męczennik w purpurze krwi własnej z wielkim triumfem przyjęty
został w niebie, tak i na ziemi podany został przez Kościół do czci i
naśladowania wszystkim wiernym, zarówno dla osobliwego blasku jego świętości,
jak dla zadziwiających znaków, którymi Bóg tę świętość zaświadczał i
stwierdzał. W roku bowiem 1853 czcigodnej pamięci poprzednik Nasz, Pius IX,
zaliczył go w poczet błogosławionych, a w roku 1938 bezpośredni Nasz
poprzednik, Pius XI, uroczyście pomiędzy świętych go wprowadził.
Przykład
Męczennika
Uważaliśmy
za wskazane krótko i treściwie przedstawić w tej encyklice główne zarysy
świętości Andrzeja Boboli, by wszystkie po całym świecie dzieci Kościoła nie
tylko spoglądały na niego z podziwem, ale z podobną wiernością starały się
naśladować czystość jego nauki katolickiej, niezłomną jego wiarę i to męstwo,
z jakim aż do męczeńskiego końca walczył o cześć i chwałę Chrystusową. Niech
wszyscy wedle waszych, Czcigodni Bracia, poleceń i wskazówek, wśród tych
zwłaszcza obchodów z trójwiekową rocznicą męczeństwa związanych, rozważają
głęboko wzniosłe jego cnoty i budzą w sobie poczucie obowiązku wstępowania w
jego święte ślady.
Współczesne
błędy
Dziś,
co jest dla Nas powodem wielkiego bólu, w niejednym kraju wiara katolicka już
to omdlewa i podupada, już to prawie zupełnie wygasa. Nauka Ewangelii
niemałej liczbie ludzi jest nieznana, u innych zaś, co gorsza, spotyka się z
zupełnym odrzuceniem pod pozorem, że jest całkowicie obca tym, którzy idąc z
postępem czasu, wyrabiają sobie przekonanie, że na ziemi bez Boga, tj. przez
własny rozum i przez własne siły wszystko, czym żyją i przez co działają,
posiąść mogą, swoją mocą podbijając pod swoją wolę i władzę, dla pożytku i
rozwoju ludzkości, wszystkie pierwiastki i żywioły tej ziemi. Inni znów do
tego dążą, żeby z dusz ludzi prostych i nieuczonych albo też takich, którzy
już dotknięci są zarazą błędów, wyrwać do ostatka tę wiarę chrześcijańską,
która dla rozmaitych biedaków jest w tym śmiertelnym życiu jedyną pociechą i
w tym celu zwodzą ich obietnicami jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia, które w
tym ziemskim wygnaniu jest dla nas zupełnie niedostępne. Dokądkolwiek bowiem
oczy obróci i dążyć zaczyna ludzka społeczność, jeżeli od Boga odchodzi, nie
tytko nie osiąga upragnionego spokoju i zgody, ale wpada w taką rozterkę i
niepokój, jak człowiek trawiony gorączką, oddając się pogoni za bogactwem, za
wygodnym i przyjemnym życiem, które wyłącznie sobie ceni, chce pochwycić coś,
co przed nią ciągle ucieka i buduje na tym, co się zapada. Albowiem bez
uznania Najwyższego Boga i Jego świętego prawa nie może istnieć wśród ludzi
żaden ład ani żadne prawdziwe szczęście. Brakuje bowiem podstawy zarówno do
prywatnego, jak i do należycie prowadzonego społecznego życia. A ponadto, jak
wam dobrze wiadomo, Czcigodni Bracia, tylko niebieskie wiekuiste, a nie
znikome i przemijające dobra tej ziemi, mogą duszy przynieść pełne nasycenie.
I
dlatego też twierdzić nie można, co wielu zuchwale i lekkomyślnie rozpowiada,
że nauka chrześcijańska przygasza światło naturalnego ludzkiego rozumu, kiedy
– przeciwnie – dodaje mu blasku i siły, bo go od pozorów prawdy odwraca a
kieruje na pole szerszych i wyższych rozumień. Nie można więc mieć Boskiej
Ewangelii, tj. nauki Chrystusowej, którą Kościół katolicki z powołania i
obowiązku swego wykłada, za coś wstecznego i pokonanego dzisiejszym postępem,
ale za coś żywego i żywotnego, co samo jedno może wskazać ludziom pewną i
prostą drogę do sprawiedliwości, do prawdy i do wszelkiej cnoty oraz
zabezpieczyć ich spokój i zgodę wzajemną, dodając ich prawom i instytucjom
społecznym silne i nienaruszalne podpory.
Kto
to wszystko roztropnie rozważy, łatwo zda sobie sprawę, czemu Andrzej Bobola
chętnie i mężnie podjął tyle prac, tyle cierpień, żeby wśród swoich ziomków
zachować nienaruszoną wiarę, a obyczaje ich na takie pokusy i niebezpieczeństwa
narażone od zgubnych podstępów obronić i niezmordowanie według zasad
chrześcijańskiej cnoty ukształtować.
Zadanie
kapłanów i świeckich
Skoro
zaś, jak powiedzieliśmy już, Czcigodni Bracia, wiara katolicka i dzisiaj w
wielu stronach wystawiona jest na poważne niebezpieczeństwa, należy ją
wszelkimi siłami bronić, wykładać i szerzyć. W tej wielkiej i tak doniosłej
pracy powinni wam być pomocą nie tylko słudzy ołtarza, którzy to z obowiązku
usilnie czynić mają, ale i świeccy katolicy, na tyle szlachetni i ofiarni,
żeby nie lękali się stanąć do pokojowej walki o Bożą chwałę. Im zuchwałej
ludzie nienawidzący Boga i nauki chrześcijańskiej występują przeciw
Chrystusowi i założonemu przezeń Kościołowi, tym gorliwiej powinni nie tylko
kapłani, ale wszyscy katolicy i żywym słowem i przez pisma rozpowszechnić
wśród ludu, a najbardziej przez świetlany przykład życia swego im się
przeciwstawiać, zachowując zawsze poszanowanie dla osób, ale stając mężnie w
obronie prawdy. A choćby w tej pracy spotkać ich miały różne przeciwności
oraz utrata czasu i mienia, niech nigdy nie cofają się wstecz, chowając
zawsze w pamięci to słowo: mężne działanie i znoszenie cierpienia jest
dziełem tej cnoty chrześcijańskiej, której sam Bóg najwyższą zapłatę, tj.
wiekuiste szczęście obiecuje. a pamiętać trzeba, że w tej cnocie, jeśli
rzeczywiście chcemy ją coraz bardziej ku doskonałości kierować, zawsze
znajdzie się odrobina męczeństwa. Nie tylko bowiem krwi rozlewem wydajemy
Bogu świadectwo naszej wiary, ale i mężnym a wytrwałym opieraniem się pokusom
oraz wielkoduszną ofiarą z siebie i ze wszystkiego, co mamy, złożoną Temu,
który tu jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a w niebie będzie kiedyś
niekończącą się radością.
Niechże
więc wszyscy jako we wzór wpatrują się w męstwo świętego męczennika Andrzeja
Boboli. Niech nieugiętą jego wiarę i sami zachowują i na wszelki sposób
bronią. Niech tak naśladują jego apostolską gorliwość, żeby starali się
najusilniej, stosownie do swego stanu, Królestwo Chrystusowe na ziemi
umacniać i we wszystkich kierunkach rozszerzać.
Odezwa
do Narodu Polskiego
Jeżeli
zaś te ojcowskie Nasze zlecenia i pragnienia kierujemy do wszystkich pasterzy
świętego Kościoła i do ich owczarni, najbardziej zwraca się myśl Nasza do
tych, co w polskich stronach życie pędzą. Skoro bowiem Andrzej Bobola z ich
narodu wyszedł i ich ziemię nie tylko blaskiem rozlicznych cnót, ale i krwią
męczeńską uświetnił, jest on dla nich wspaniałą ozdobą i chlubą. Niechże więc
idąc za jego świetlanym przykładem nadal bronią ojczystej wiary przeciw
wszystkim niebezpieczeństwom, niech usiłują obyczaje do norm chrześcijańskich
dostosować, niech to sobie mają mocnym przekonaniem za największą chwałę
swojej ojczyzny, jeżeli przez nieugięte naśladowanie niezachwianej cnoty
przodków to osiągną, żeby Polska zawsze wierna była dalej „przedmurzem
chrześcijaństwa”. Zdaje się bowiem wskazywać „historia… jako świadek czasów,
światło prawdy… i nauczycielka życia” (6), że Bóg tę właśnie rolę narodowi
polskiemu przeznaczył. Niechże więc mężnym i stałym sercem usiłują tę rolę
wypełnić, unikając wrogich podstępów i zwalczając przy pomocy łaski Bożej
wszystkie przeciwności i próby. Niech spoglądają na nagrodę, jaką Bóg
obiecuje tym wszystkim, co nie szczędząc wysiłków, z najwyższą wiernością i
gorącą miłością żyją, działają i walczą dla zachowania i rozszerzenia na
ziemi Bożego Królestwa pokoju.
Przy
tej sposobności, przez słowa tej encykliki nie możemy nie zwrócić się wprost
do wszystkich bardzo nam drogich synów Polski, zwłaszcza do tych świętych
kapłanów, którzy dla imienia Jezusa Chrystusa cierpienia i utrapienia
ponieśli. Postępujcie nadal mężnie, ale z tą odwagą chrześcijańską, która
idzie w parze z roztropnością i z tą mądrością, która umie bystro patrzeć i
przewidywać. Wiarę katolicką i jedność zachowujcie. Wiara niech będzie
przepasaniem bioder waszych (7); niech ona głoszona będzie po całym świecie
(8), niech dla was i dla wszystkich będzie tym „zwycięstwem, które zwycięża
świat” (1 J 5, 4). a czyńcie to wszystko, „patrząc na Jezusa, który nam w
wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą mu
obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po
prawicy tronu Boga” (Hbr 12, 2).
Tak
postępując i to osiągnięcie, żeby wszyscy święci, szczególnie ci, co z
waszego rodu wyszli, z tego wiekuistego szczęścia, jakim się obecnie cieszą,
wraz z Królową Polski, Bożą Rodzicielką Maryją, na was i na ukochaną ojczyznę
waszą łaskawie spoglądali, by opiekować się nią i jej bronić.
Żeby
się to szczęście ziściło, pragniemy gorąco, Czcigodni Bracia, byście wszyscy
ze wszystkimi wiernymi całego świata, zwłaszcza w czasie obchodu tej wiekowej
rocznicy, gorące do Boga zanosili prośby, by raczył łaskawie obfitsze dary i
pociechy szczególnie tym zsyłać, którzy w większych niebezpieczeństwach żyć
muszą i cięższych na drodze Bożej doznają trudności.
Przez
te same jednomyślne prośby starajmy się i to u miłosierdzia Bożego wybłagać,
żeby wreszcie zapanował wśród wszystkich narodów upragniony pokój i żeby
święte prawa oraz zadania Kościoła, które też prawdziwemu dobru ludzkiego
społeczeństwa jak najbardziej służą, znalazły u wszystkich należne uznanie i
na prawnej drodze wszędzie a szczęśliwie weszły w życie.
By
do tego wszystkiego jak najrychlej doszło, z waszymi modłami łączymy nasze
najgorętsze prośby i udzielamy wam, Czcigodni Bracia, oraz całemu
chrześcijańskiemu ludowi na zadatek łask Bożych i na znak życzliwości
ojcowskiej, płynącego z głębi serca, apostolskiego błogosławieństwa.
Rzym,
bazylika Świętego Piotra, dnia szesnastego miesiąca maja – w trzechsetną
rocznicę, kiedy to święty Andrzej Bobola otrzymał palmę męczeństwa – w roku
1957 a dziewiętnastym Naszego pontyfikatu.
Pius XII
(1)
Św. Bernard, Kazanie XXXVI o Pieśni nad pieśniami, nr 5; ML 183, 969 d.
(2)
Św. Bernard, Kazanie IV na poświęcenie kościoła, nr 4; ML 183, 528 d.
(3)
Św. Bernard, List XX do kardynała Haimera; ML 182, 123 B.
(4) Pius XI, List Ex aperto Christi latere; A. A. S. vol. 30,
1938, s. 359.
(5)
Pius XI, Homilia w czasie kanonizacji świętego Andrzeja Boboli w 1938 r.; A.
A. S. vol. 30, 1938, s. 152–153.
(6) Cyceron, De Or., 2. 9. 36.
(7) Por. Iz 11, 5.
(8) Por. Rz 1, 8.
|